
Kate Morton: Dom nad jeziorem
13/03/2025
Zapowiedzi wydawnicze: kwiecień 2025
29/03/2025Czasem, gdy ktoś zadaje mi pytanie, którą książkę lubię najbardziej, odpowiadam, że nie mam takiej. Nie potrafiłabym wskazać jednej, ponieważ wiele z nich wpłynęło na późniejszy kształt mojej osobowości. Dlatego właśnie postanowiłam dziś napisać od tej, która zupełnym przypadkiem stała się Pierwszą Własną, która mi coś dała „od siebie”.
Dawno, dawno temu, gdy dopiero co rozpoczęte i dalekie od domu akademickie życie nie pozwalało na trzymanie swych książek blisko siebie, a liche fundusze nie pozwalały na rozrzutność, Dziewczynka w czerwonych trampkach weszła do nieistniejącej już dziś księgarni i patrzyła na książki. Stały w równym szeregu w ramach literackich kategorii, nowe dla niej i stare; jedne już znane, inne jeszcze nie. Miejsca w księgarni było niewiele, ludzi również. Patrzenie na książkowe grzbiety było niczym udział w przyjęciu pełnym częściowo znanych, lecz w większości zupełnie obcych twarzy. Gdy na takie przyjęcie przychodzi się samemu, z reguły staje się gdzieś z boku i obserwuje zaproszonych.
Dziewczynka właśnie tak stała i wodziła wzrokiem. Feeria barw, bogata różnorodność, za każdym kolorowym grzbietem ukryta jakaś tajemnica. I wtedy jej wzrok zawiesił się na intensywnej żółci. Ściągnęła książkę z półki i otworzyła na pierwszej stronie. Tak właśnie znalazła towarzystwo na przypadkowym przyjęciu. Jako że w tamtych czasach czytanie książki w księgarni (bez zamiaru jej kupna po chwili) raczej nie było mile widziane, Dziewczynka, po przeczytaniu pierwszego rozdziału, pożegnała się z gościem i opuściła przyjęcie. Jednak odwiedzała go kiedy tylko mogła i poznawała kolejne jego rozdziały. Aż pewnego dnia opuścili przyjęcie razem. To był właśnie początek domowej biblioteki.
„Człowiek Budzi się rano i wie, że ma w sobie owcę. To bardzo naturalne uczucie.”
Głównym bohaterem powieści jest Mężczyzna. Bez imienia. Jak wszyscy zresztą. Typowy dla twórczości Murakamiego zwyczajny mr. Nobody. Kwintesencja jałowości szarego życia. Jednak któregoś dnia, za sprawą przyjaciela, do rąk bohatera trafia fotografia przedstawiająca pastwisko, a na nim pasące się stado owiec. Z pozoru wszystkie są takie same. Białoszare. Zwyczajne. Jednak jedna z tych owiec jest inna. Wyróżnia się. Ma na grzbiecie czarną gwiazdę. Bohater wykorzystuje zdjęcie w tworzonym właśnie folderze reklamowym. Wkrótce w jego gabinecie pojawia się Człowiek, pracownik wpływowego Szefa. Tory życia bohatera drastycznie się zmieniają. Szarość i szablonowość musi zejść na drugi plan, bo Mężczyzna musi odnaleźć owcę. Pościg za zwierzęciem daje bohaterowi czas na snucie przemyśleń.
Bruno Schulz kartami swych opowiadań czy rycin przedstawił mi kiedyś przepiękną twarz oniryzmu. Zjawisko to urzekło mnie do tego stopnia, że często doszukiwałam się jego odmian w z pozoru zupełnie pozbawionych go powieściach. Haruki Murakami „Przygodą z owcą” ukazał mi jeszcze inny rodzaj oniryzmu. Czytając kolejne fragmenty powieści nie mogłam pozbyć się wyobrażenia opisywanych przez autora wydarzeń, które wyglądały niczym ze snu. Osnute lekką mgłą, w pewnego rodzaju spowolnieniu. Bez wątpienia ogromny wpływ na taki stan rzeczy miał specyficzny język powieści. Krótkie zdania bohaterów i tematyka ich dialogów, mocno okrojone opisy, które sprowadzone zostały do niezbędnego minimum, abstrakcja. Członek wieloryba, niezwykle magiczne uszy, Szczur filozof, Człowiek-Owca… Tak. Wyobraźnia ludzka to bardzo potężne narzędzie. Raz wykreowane obrazy potrafią nam już towarzyszyć zawsze, jak gdyby dokładnie tak zostały stworzone przez autora. A przecież to my sami je zbudowaliśmy i w rzeczywistości są tylko i wyłącznie nasze.
„Przygoda z owcą” długo po przeczytaniu pozostawała w mojej głowie. Zaskakująca, lekka, groteskowa, ale i refleksyjna. Doskonała. Oniryczna. Czasem łapałam się na tym, że z pozoru zwyczajne czynności jawiły mi się niczym płynący sen. Para nad czajnikiem tuż przed zagotowaniem się wody, która osiadała na zbyt nisko zawieszonej półce, by w ułamku sekundy zacząć się skraplać i opadać na dół. Kręgi na kałuży wody, w którą nieuważnie wdepnęłam. Suszące się na wietrze za oknem akademika pranie, które delikatnie falowało w wyznaczanym przez ruchy powietrza rytmie. Oniryzm można odnaleźć w swoim życiu wszędzie. Trzeba tylko umieć go dostrzec. Bez niego życie mogłoby być zbyt zwyczajne…

Haruki Murakami – Przygoda z owcą, przełożyła Anna Zielińska-Elliott
Wydawnictwo MUZA
1 Komentarz
Murakamiego czytałem sporo, niektóre książki przypadły mi do gustu, zdarzały nieco wtórne czy słabsze, ale „Przygodę z owcą” też darzę ogromnym sentymentem i sympatią. Jak słusznie zauważyłaś, Murakami idealnie wyważył tu lekkość, oniryczność i refleksyjność.