
Yōko Ogawa: Grobowa cisza, żałobny zgiełk
01/07/2025„Niewiele rzeczy ma na człowieka tak wielki wpływ jak pierwsza książka, która od razu trafia do jego serca. Owe pierwsze obrazy, echa słów, choć wydają się pozostawać gdzieś daleko za nami, towarzyszą nam przez całe życie i wznoszą w pamięci pałac, do którego, wcześniej czy później – i nie ważne, ile w tym czasie przeczytaliśmy książek, ile nowych światów odkryliśmy, ile się nauczyliśmy i ile zdążyliśmy zapomnieć – wrócimy.” – Carlos Ruiz Zafón
Chociaż naprawdę bardzo się starałam, nie potrafię przywołać w pamięci pierwszej książki, którą samodzielnie przeczytałam. Nie mogę nawet pospolicie powiedzieć, że był to elementarz szkolny, bo sztukę składania do kupy wydrukowanych literek i przerabiania ich w głowie na dźwięcznie brzmiące słowa poznałam parę lat wcześniej za pomocą nagłówków pewnej „Gazety…” oraz anielskiej cierpliwości mojej Mamy. Życie jednak zrekompensowało mi amnezję w czytelniczej przeszłości, obdarowując kilkoma innymi „pierwszymi” książkami (oczywiście lista ta ciągle nie jest zamknięta), które zajmują honorowe miejsca na moich półkach. Książki te są ważne nie ze względu na swoją treść, ale na to, co ze sobą przyniosły wraz z pojawieniem się w moim domu. A jedna z nich przyniosła nagłą i nieoczekiwaną podróż.
Ojciec zabiera swego syna, Daniela, do niezwykłego miejsca. Miejsce to jest Cmentarzem Zapomnianych Książek. Spośród tysięcy woluminów, chłopiec wybiera jeden. „Cień wiatru„. Powieść nieznanego mu człowieka, Juliana Caraxa. Daniel zabiera książkę ze sobą, a chcąc poznać również i inne utwory, podąża szlakiem życia jej twórcy. Nie zdaje sobie sprawy, że tą decyzją sprowadził na siebie i swoich bliskich niebezpieczeństwo. Bo niektórych tajemnic nie powinno się odkrywać. Na pierwszy rzut oka „Cień Wiatru” jest książką o młodym człowieku imieniem Daniel. Następnie nabiera się przekonania, że jest książką o książkach, choć tak naprawdę tylko o jednej. Dla mnie od pierwszych stron powieść miała zupełnie inną główną bohaterkę. Magiczną, tajemniczą, nieco gotycką, zapraszającą nieśmiało za dnia pięknymi fasadami budynków, wąskimi uliczkami, zielenią przychodnikowych drzew, a wieczorem kuszącą ciepłym powietrzem przesyconym wonią morskiej wody i gwarem małych winiarni.
Barcelona spod pióra Carlosa Ruiza Zafóna sprawiła, że pierwszy raz czytałam powieść z planem miasta rozłożonym obok siebie. Miasta, którego zupełnie nie znałam. Gdy tylko pojawiała się nazwa ulicy – szukałam jej i palcem przemierzałam trasę bohatera. Namierzałam budynki, odpoczywałam w cieniu konkretnych drzew, piłam kawę we wspominanych restauracjach i zastanawiałam się, czy kiedykolwiek uda mi się przemierzyć wytyczane przez powieść szlaki osobiście. Czasem opisywane miejsca sobie wyobrażałam, czasem szukałam ich prawdziwych twarzy w Internecie. Miasto zawładnęło mną do reszty i przez chwilę miałam wrażenie, że jestem jego częścią. Nie miało kolorów. Widziałam je niczym obrazy ze starych czarno-białych filmów. Dodatkowo trzymało mnie w garści jeszcze jednym drobnym szczegółem. Architekturą Antonio Gaudiego. Moja wyobraźnia zwariowała do reszty. Nigdy wcześniej i chyba nigdy później (a przynajmniej do dzisiejszego dnia) nie pracowała tak intensywnie jak w tym czasie, gdy za jej sprawą wędrowałam po Barri Gótic, Las Ramblas, Tibidado czy Montjuic. I nagle książka mi się skończyła. Mimo tego, że starałam się ostatnie strony czytać bardzo powoli… Poczułam żal i pustkę. A przecież to tylko książka!
Podobno „Czas, im bardziej jest pusty, tym szybciej płynie. Życie pozbawione znaczenia przemyka obok, jak pociąg niezatrzymujący się na stacji”„ Toteż postanowiłam. Zanim mi coś umknie, muszę szarpnąć za hamulec bezpieczeństwa, wyskoczyć z tego pociągu i zagarnąć dla siebie ile tylko się da. Muszę to zobaczyć i przeżyć osobiście. Krótki czas potem, idąc z Ulubionym (jeszcze wtedy nie) Mężem za rękę, ponownie zakochałam się w Barcelonie. Już bardzo, bardzo osobiście i na żywo.
„Cień wiatru” pochłania się od pierwszych stron i uwielbia albo odkłada na bok i nigdy nie kończy. Taką opinię mogłabym wystawić na podstawie rozmów ze znajomymi osobami, które tę powieść czytały. Nie spotkałam pośród nich nikogo, kto byłby pośrodku. Ale to tylko moje małe grono czytaczy. Są takie miejsca, w których – mimo, że nie są naszym domem – czujemy się jak w domu. Dzięki panu Carlosowi ja odnalazłam swoje. Podróż za jedną książkę.

Carlos Ruiz Zafón – „Cień wiatru”, przełożyli Beata Fabjańska-Potapczuk i Carlos Marrodán Casas
Wydawnictwo MUZA